Czerwień, płynąca lawa. Utkane z cynobrów, karminów, żółci, pomarańczy, z błyskającą gdzieniegdzie czernią, bielą i błękitem.
Sacrum według Jerzego Tchórzewskiego.
Uwielbiam ten obraz, za to jak jest monumentalny, jak swoją świętość definiuje niedostępnością, bijącym chłodem, mimo swej tak przecież gorącej kolorystyki. Żywy, drgający organizm. Nieznany, groźny…
Święty.
Sacrum
I wszechobecna tajemnica.
Dziwna, groźna, nieznana, niepoznana i na zawsze nie do poznania.
I dlatego wolę te spośród jego obrazów, które nie mają tytułów podanych wprost. Niech chcę by mi sugerowano cokolwiek. Chcę sam, bez niczyjej pomocy przemierzać te przestrzenie, na własną rękę odkrywać ich tajemnice, obcować z sacrum i bać się nieznanych kształtów rodzących się wśród nadchodzącej ciemności.
Ciemności, której często towarzyszą gwiazdy, księżyce, słońca… Wiele, bo w tym kreowanym przez artystę kosmosie przemierzamy nieskończone przestrzenie, w każdym obrazie tworzone na nowo.
Ciemnieje
Sztukę Tchórzewskiego odbiera się w sposób niejednoznaczny. Niby abstrakcyjna, a jednak przedstawiająca. Niby ekspresyjna, gwałtowna, ale w sposób wyważony, przemyślany, niejako intelektualny. Żywioły, zwłaszcza ulubiony przez artystę ogień nie pochłaniają tych prac, ale są w nich zatrzymane, na zawsze uwięzione by dawać im siłę, wyraz, treść.
Wirtuozeria warsztatu malarskiego artysty pozwoliła mu też na zachowanie w jego obrazach klasycznego piękna, na to by nie ginęło ono w często zaskakujących, nawet brutalnych, zestawieniach barwnych. Ekspresja, dynamika, emocje, to wszystko w twórczości Tchórzewskiego jest obecne, ale u niego, co nieczęste, nie odbiera jej podstawowej mocy, czyli klasycznego malarskiego piękna obrazu.
Figura leżąca
A potem wystarczy krok, dwa do tyłu, by ujrzeć jak z tego wszystkiego na naszych oczach rodzi się sztuka.
Kompozycja