Seweryn Lipiński
Przeczytałem biografię Marca Chagalla pióra Jonathana Wilsona. Informacja ta być może nikomu do szczęścia szczególnie potrzebna nie jest, i dlatego też przekazanie jej nie jest tu moim celem podstawowym. O książce tej wspominam jedynie dlatego, iż jej lektura, a właściwie tejże okoliczności, zainspirowały mnie do postawienia tezy brzmiącej jak następuje – jedynie w domu biografie malarskie można czytać w sposób w pełni satysfakcjonujący.
August Macke – Mężczyzna czytający w parku
Dlaczego?
Otóż dlatego, że nic bardziej bolesnego od czytania o obrazie, którego nie możemy zobaczyć. Lektura biografii Chagalla zajęła mi lekko licząc dwa razy więcej czasu niż wynikałoby to z objętości tej książki. No ale nie da się przecież przeczytać o obrazie (a czasem OBRAZIE) i spokojnie kontynuować lekturę. Nie da się i już. Trzeba znaleźć reprodukcję, przyjrzeć się jej, wchłonąć, osadzić w głowie, dopiero wtedy wrócić do książki. I dlatego zanim o Chagallu czytać zaczniemy, należy tymże Chagallem obłożyć się w ilościach możliwie jak największych. W ostateczności czytać w okolicy komputera, by w razie potrzeby móc skorzystać z dobrodziejstw Internetu.
Henri Matisse – Czytająca kobieta z brzoskwiniami
Sześć lat temu, w pociągu relacji Olsztyn – Wrocław czytałem biografię Pissarra (Irving Stone – „Bezmiar sławy”) i do dziś wspominam traumę niemożności natychmiastowego przypomnienia sobie obrazu, o którym mowa. A gdy mowa była o dziele, którego w ogóle nie kojarzyłem, ból był podwójny. W połowie drogi poddałem się i resztę trasy spędziłem na bezmyślnym gapieniu się w szybę, przedkładając ten widok nad męki wynikające z niedoborów impresjonizmu w pociągach PKP.
Balthus – Czytająca Katia
Tak, bez oglądania czytanie o malarstwie zasadniczo sensu nie ma. Równie dobrze można tej biografii nie czytać wcale. Ot, żył sobie facet, niech będzie, że nawet ciekawie (akurat taki Chagall żył więcej niż ciekawie), coś tam w międzyczasie zmalował, umarł. Koniec. Oklaski. Lub nie.
Corot – Czytająca młoda dziewczyna
A to nie tak przecież, biografię należy czytać łącząc dzieło z twórcą. Ileż więcej się dostrzega, jak dużo można zrozumieć, gdy widzimy jak wydarzenia z życia przekładają się na sztukę, jak tło wpływa na dzieło… Czasem śledzimy ewolucję, a czasem rewolucję, przełom, zmianę radykalną… Jakże ekscytujące może być przecież poznanie źródła takiej metamorfozy lub kulis powstania konkretnego obrazu! I nieważne jak dobrze twórczość danego artysty znamy. Bo kiedy czytamy o nim samym, nagle zaczynamy zauważać więcej, znaczące daty, warunki, konteksty, historię… Pięknym jest moment, gdy w obrazie na pamięć znanym odkrywamy element nowy. Zresztą, i malarz innym całkiem zdać się potrafi. Zatapiamy się w sztuce, oglądamy, podróżujemy w czasie, porównujemy… Głębiej poznajemy nie tyle samego twórcę, ale jego dzieło. A dla mnie taki właśnie jest pierwszorzędny cel czytania malarskiej biografii…
I dlatego właśnie należy czytać je w domu:)
Albert Marquet – Akt stojący