Edward Hopper

Seweryn Lipiński


Obrazy Edwarda Hoppera są sztuczne. Tyle, że w dobrym tego słowa znaczeniu.
Bo dzięki temu są też niedosłowne, wolne od narzuconej interpretacji. Oglądający te płótna ma szansę opowiedzenia o nich własnej historii. Są niepokojące i to właśnie ta ich dziwność, teatralność, nadaje im wymiar uniwersalny.


Kino w Nowym Jorku


Bo tych scen nie wystarczy odczytać dosłownie. Tak widziane, są banalne.
Kobieta w kinie. Bileterka.
I już?
Bez wyciągania głębszych wniosków dobry obraz pozostanie dobrym, a gdy jest znakomity, tak jak ten, tym bardziej.
Myślę, że w tym kinie jest jednak coś więcej.
Nie tylko świetna, zbudowana na potrajaniu elementów sceny kompozycja. Nie tylko ta tak spokojna, mimo że tak energetyczna kolorystyka. Nie tylko światło, które u Hoppera bywa osobnym bytem obrazu, o niemal odczuwalnej masie.
Bo jest też atmosfera.
Cisza. Samotność? A może tylko zamyślenie, czy wręcz znudzenie?
Niby nic, ale jednak coś. Pustka, mimo, że na widowni tylu ludzi. Wiele z obrazów Hoppera wywołuje uczucie jakby namalowane sceny były izolowane od reszty świata. Jak gdyby miały trwać wiecznie, ludzie samotni w tłumie, zawsze milczący, bezludne pejzaże, piękne, a jakby z filmu grozy. Niepokojące i inspirujące. Obserwowane zza szyb, przez okna… Z ukrycia? Żywe kolory kontrastujące z przytłaczającym nastrojem, budzące lęk sceny, w których nie ma przecież nic, czego można się przestraszyć. Nastrój oczekiwania, choć nie wiadomo, kto i na co tu czeka…


Pokój hotelowy


John Updike porównywał Hoppera z Vermeerem. I ja się z nim zgadzam. Dziewczyna czytająca list w pokoju hotelowym ma w sobie ten sam rodzaj intymności, co „Czytająca list” Vermeera. Obaj też szukali siły obrazu w świetle, czy to sztucznym, czy też naturalnym. Niemal każdy obraz Hoppera jest komponowany budującymi napięcie silnymi kontrastami i różnicami w oświetleniu, bez przywiązania wagi do detalu. Przestrzeń jest często symboliczna, nienaturalnie pusta, ciemność, lub przeciwnie, mocne światło zacierają szczegóły, pozwalają widzowi skupić się na odbiorze obrazu jako całości.


Nocni włóczędzy

Hopper z banału wyciąga nastrój, klimat, gra na emocjach. Jest w tych obrazach tajemnica. Metafizyka w swojej poetyce podobna do tej z dzieł Magritte’a czy Balthusa. Podobnie jak u nich, tak i tu, tło, ulica, dom, to są tylko dekoracje. Tak jak w jego najbardziej znanym obrazie – „Nocnych włóczęgach”. Malarz znów się odcina, patrzy przez szybę, nie pozwalając spotkać się z aktorami tej sceny. Nie wiemy właściwie nic, co się dzieje, co może się zdarzyć, co się zdarzy. Czy to, że obraz powstał w 1942 roku, a więc w czasie wojny, ma znaczenie? Z drugiej strony scena kojarzy się z kryminałem noir, jakby wprost z Chandlera czy Hammeta, niemal nakazująca widzowi napisać sobie o niej własny scenariusz.
I takie właśnie są niemal wszystkie obrazy Edwarda Hoppera, enigmatyczne, mistrzowsko skomponowane… a przede wszystkim ponadczasowe.


Błękitny wieczór