Fajerwerki niekoniecznie sylwestrowe

Seweryn Lipiński

Skoro 31 grudnia, to fajerwerki. Prezentują się być może efektownie, ale szczerze powiem, że jestem przeciwnikiem. Głównie ze względu na cierpiące w tym czasie zwierzęta, bo tych, którzy po pijaku tracą palce jakoś mi nie żal. Parafrazując Klasyczkę, sami sobie zgotowali ten los;)

Nie o urwanych petardami palcach jest jednak ten blog, lecz o malarstwie, więc zamiast oglądać fajerwerki na niebie, oglądajmy je w wersji spokojniejszej. A także, w mojej skromnej opinii, znacznie piękniejszej:)


James Whistler i William Turner, obaj od lat mieszczą się w absolutnej czołówce moich Mistrzów. Ten pierwszy już się tu pojawił (klik!), z fajerwerkiem nawet, więc zacznijmy od Turnera i jego przepięknej w swoim niewymuszeniu i lekkości Wenecji. Patrząc na ten szkic nie mogę się uwolnić od obrazu Artysty siedzącego całą noc nad brzegiem kanału, podczas gdy u jego boku rośnie teczka z podobnymi tej perłami…


William Turner – Wenecja: Santa Maria della Salute, nocna scena z fajerwerkami; 1840

I Whistler. Bardziej dopracowany, mniej dosłowny, szukający raczej wrażenia i nastroju, lecz równie lekki. Warto w tym miejscu wspomnieć, że nokturny Whistlera powstawały w studiu, z pamięci i kto wie, być może ta metoda lepiej się sprawdza, gdy efektem nie ma być nie tyle pejzaż jako taki, ale jego doświadczenie.


James McNeill Whistler – Nokturn w czerni i złocie: koło ognia; 1875

Na zakończenie jeszcze jeden obraz, znacznie młodszy niż oba wcześniejsze, ale też zasługujący na obecność tu. Nie tylko tym, że zawiera zarówno fajerwerki, jak i Wenecję, ale przede wszystkim tym, że… No, to po prostu dobry obraz jest:) Ma w sobie historię i tajemnicę, do tego kolor, kompozycja, gra mi i już. A tego, że u nas Wyspiański czy Wojtkiewicz taki styl uprawiali 100 lat wcześniej wytykał nie będę;)


Jeffery Camp – Raca nad Wenecją; 1986

Noc według Jamesa McNeilla Whistlera

Seweryn Lipiński


Uwielbiam malarstwo Whistlera. Za to, że jest inne i za to, jak działa na moje zmysły. Jego nokturny sprawiają, że wchodzę w noc, która, mimo że namalowana, jest ona dla mnie realna w swej nieuchwytności. Miejsca pokazane w tych obrazach, choć rozpoznawalne, są jakby z innego wymiaru, w którym nabierają innego sensu i znaczenia. Jest to malarstwo tajemnicze, takie, które odbieramy stopniowo, krok po kroku wchodząc w jego zamglony wymiar.



Nokturn w błękicie i złocie – stary most w Battersea


Na pierwszy rzut oka te obrazy są proste. Nie ma tu epatowania banalnym rzemiosłem, trzeba się w nich rozsmakować, by odkryć, jakim kunsztem włada ten, który tak oszczędnymi środkami potrafi wykreować tyle odcieni i płaszczyzn rzeczywistości nocy. Bo one nie są ani proste, ani prostackie, są oszczędne i wysmakowane.

Whistler:
„Dzieło jest udane tylko wtedy kiedy znika z niego wszelki ślad wysiłku”.


Kilka dotknięć pędzla wystarcza by ukazać światła oświetlające rzekę, morze, ulicę. Niemal niedostrzegalna, ledwie zasugerowana faktura sprawia, że wodę przebiegają fale. Parę ruchów pędzla i już są; statek, człowiek, dom, łódź, most.


Nokturn w błękicie i srebrze – Battersea


Whistler:
„Kiedy gaśnie światło, cienie stają się wyraziste, zbędne szczegóły znikają; znika banalność i widzę rzeczy takimi jakimi są”.

Brak szczegółów, mgła, sprowadzenie obrazu do kilku dominujących elementów sprawia, że chcemy w niego wejść, chcemy odkryć jego tajemnicę, lub przynajmniej uchylić jej rąbek. Nie interesuje nas scena, ale to, co w niej jest ukryte, nie port, nie zaśnieżona uliczka Chelsea, ale wrażenie, które one niosą. Pejzaż staje się punktem wyjścia, jest fundamentem, ale nie tematem obrazu. Zatarcie konturów, harmonia kolorów, moc niezakłóconej zbędnymi szczegółami kompozycji, to wszystko sprawia, że obraz staje się idealnym nośnikiem czysto estetycznego wrażenia, takiego, z którym obcujemy na poziomie niemal intymnym.

Atmosfera obrazów Whistlera jest więc uniwersalna. Pozwala nam wyjść przed dom w styczniową zadymkę, w czerwcowy ciepły wieczór, poczuć ten sam wiatr, który wieje kilkaset, kilka tysięcy kilometrów dalej. Spojrzeć na wszystko nierzeczywiście, ujrzeć niedostrzegalne, usłyszeć każdy szept.



Nokturn w szarości i złocie – śnieg w Chelsea

Whistler często tytułuje swoje obrazy muzycznie; symfoniami, harmoniami, kompozycjami. Ja w nich jednak widzę ciszę, ciszę ogłuszającą, ten rodzaj ciszy, w której słyszy się własne myśli. W której słyszy się to, czego w dzień się nie da usłyszeć. Ciszę, która pomaga się otworzyć, zrozumieć, że nie wszystko jest takie jak widzimy, że czasem trzeba po prostu słuchać i nie spodziewać się niczego, otworzyć się na nowe i nieznane, odkrywać.

Whistler:
„Jedyna wierność malarza polega na malowaniu według własnych wizji”.


Nie trzeba się popisywać by zachwycać. Whistler zachwyca subtelnością i delikatnością, skromnością i elegancją. To nie jest malarstwo fajerwerków, choć te akurat na jednym z jego obrazów się pojawiają. Nokturny Whistlera udowadniają, że w ciemności i ciszy nocy można często ujrzeć i usłyszeć znacznie więcej niż w świetle i odgłosach dnia.


Nokturn w czerni i złocie – spadający fajerwerk


Whistler:
„W moich obrazach nie trzeba szukać zręcznego pociągnięcia pędzlem, czegoś zaskakującego lub dziwnego efektu; jest w nich tylko stopniowe wyłanianie się piękna”.