Damy ze zwierzątkami futerkowymi

Podobno najpierw była fretka (!), potem łasiczka…
Ostał się gronostaj, i to właśnie gronostaja ostatnio kupiliśmy od samych siebie. Troszkę nonsensownie, jeśli mnie spytacie.

Dama z gronostajem
Leonardo da Vinci – Dama z gronostajem; ok. 1489; olej, tempera/deska; 55×40 cm.

Zresztą, ja tam trzymam się łasiczki.

Dama z łasiczką
Seweryn Lipiński – Dama z łasiczką; 2008; pastel/papier; 50×40 cm.

O czytaniu o malowaniu

Seweryn Lipiński

Przeczytałem biografię Marca Chagalla pióra Jonathana Wilsona. Informacja ta być może nikomu do szczęścia szczególnie potrzebna nie jest, i dlatego też przekazanie jej nie jest tu moim celem podstawowym. O książce tej wspominam jedynie dlatego, iż jej lektura, a właściwie tejże okoliczności, zainspirowały mnie do postawienia tezy brzmiącej jak następuje – jedynie w domu biografie malarskie można czytać w sposób w pełni satysfakcjonujący.

1_August_Macke_Mezczyzna_czytajacy_w_parku
August Macke – Mężczyzna czytający w parku

Dlaczego?

Otóż dlatego, że nic bardziej bolesnego od czytania o obrazie, którego nie możemy zobaczyć. Lektura biografii Chagalla zajęła mi lekko licząc dwa razy więcej czasu niż wynikałoby to z objętości tej książki. No ale nie da się przecież przeczytać o obrazie (a czasem OBRAZIE) i spokojnie kontynuować lekturę. Nie da się i już. Trzeba znaleźć reprodukcję, przyjrzeć się jej, wchłonąć, osadzić w głowie, dopiero wtedy wrócić do książki. I dlatego zanim o Chagallu czytać zaczniemy, należy tymże Chagallem obłożyć się w ilościach możliwie jak największych. W ostateczności czytać w okolicy komputera, by w razie potrzeby móc skorzystać z dobrodziejstw Internetu.

2_Matisse_Czytajaca_kobieta_z_brzoskwiniami
Henri Matisse – Czytająca kobieta z brzoskwiniami

Sześć lat temu, w pociągu relacji Olsztyn – Wrocław czytałem biografię Pissarra (Irving Stone – „Bezmiar sławy”) i do dziś wspominam traumę niemożności natychmiastowego przypomnienia sobie obrazu, o którym mowa. A gdy mowa była o dziele, którego w ogóle nie kojarzyłem, ból był podwójny. W połowie drogi poddałem się i resztę trasy spędziłem na bezmyślnym gapieniu się w szybę, przedkładając ten widok nad męki wynikające z niedoborów impresjonizmu w pociągach PKP.

3_Balthus_Katia_czytajaca
Balthus – Czytająca Katia

Tak, bez oglądania czytanie o malarstwie zasadniczo sensu nie ma. Równie dobrze można tej biografii nie czytać wcale. Ot, żył sobie facet, niech będzie, że nawet ciekawie (akurat taki Chagall żył więcej niż ciekawie), coś tam w międzyczasie zmalował, umarł. Koniec. Oklaski. Lub nie.

4_Corot_Czytajaca_mloda_dziewczyna
Corot – Czytająca młoda dziewczyna

A to nie tak przecież, biografię należy czytać łącząc dzieło z twórcą. Ileż więcej się dostrzega, jak dużo można zrozumieć, gdy widzimy jak wydarzenia z życia przekładają się na sztukę, jak tło wpływa na dzieło… Czasem śledzimy ewolucję, a czasem rewolucję, przełom, zmianę radykalną… Jakże ekscytujące może być przecież poznanie źródła takiej metamorfozy lub kulis powstania konkretnego obrazu! I nieważne jak dobrze twórczość danego artysty znamy. Bo kiedy czytamy o nim samym, nagle zaczynamy zauważać więcej, znaczące daty, warunki, konteksty, historię… Pięknym jest moment, gdy w obrazie na pamięć znanym odkrywamy element nowy. Zresztą, i malarz innym całkiem zdać się potrafi. Zatapiamy się w sztuce, oglądamy, podróżujemy w czasie, porównujemy… Głębiej poznajemy nie tyle samego twórcę, ale jego dzieło. A dla mnie taki właśnie jest pierwszorzędny cel czytania malarskiej biografii…

I dlatego właśnie należy czytać je w domu:)

5_Marquet_Akt_stojacy
Albert Marquet – Akt stojący

Krowa Gaugina

Seweryn Lipiński

Czasem nie jest łatwo wyjaśnić, dlaczego obraz działa. Ten tu, konkretny. No, nie wszystko też tłumaczyć trzeba…

– Piękny.
– Czemu akurat ten piękny, powiedz, wytłumacz.
– Nie wiem, nie wszystko się da powiedzieć, jest piękny i już.

– Odwróć się teraz, spójrz, widzisz?
– Widzę.

Czasem zadziała też krowa.


Paul Gaugin – Pejzaż morski z krową na krawędzi klifu; 1888; 61×72,5; olej/płótno

Z krowami generalnie jest problem. Taki koń, bywa widowiskowy, szarżujący, dumny… A krowa? Stoi i przeżuwa. Chowa się w końskim cieniu. Ale i parzystokopytne potrafią zaskoczyć swym majestatem. Tak, słowo na m nie jest pomyłką. Inteligentna krowa ustawi się na krawędzi klifu, tło dobierze odpowiednie… I co? I każdy koń się chowa. Lokalizacja gauginowskiej krowy nie jest zresztą przypadkowa, albowiem uważny widz dostrzeże wcinające się w brzeg morze, kopiujące krowi kształt – prawdopodobnie i ono jest pod wrażeniem jej autokompozycyjnego wyczucia.

Obraz ten od zawsze należy do moich ulubionych. Zabierzcie krowę i żaglówkę, co zostanie? Zestawienie kilku plam w przypadkowych, gryzących się na dodatek kolorach… Potem wraca łódź, mamy morze, wraca krowa, mamy trawiasty klif, zielone fale zaczynają uderzać o brzeg spieniając się w biel, z wody wyłaniają się skały… A po prawej, czyżby to były stogi siana? Kolor się układa, znienacka te zielenie zestawione z pomarańczami, sjenami i granatem przeszkadzać przestają, zaiste krowa ta działa zbawiennie.

Morze zresztą szumieć zaczyna, a obraz ożywa nie tylko dzięki wydobyciu zeń pejzażu, ale też dzięki pięknemu połamaniu linii go budujących, dodatkowo podkreślonych tak klasycznym dla Gaugina konturem.

I mimo wszystko, wbrew takim kolorom i takiej kompozycji, tyle w nim spokoju…

Dlatego właśnie trafia. Bo jest do wypatrywania i odkrywania. Nie na tacy, ale na pograniczu abstrakcji, nie do chwilowego zachwytu widokiem, ale do smakowania i obcowania, szukania treści i z nim dialogu. Bo z obrazem, który rzuca w twarz odpowiedź nie da się rozmawiać. Och, nie zaprzeczam, nader często patrzy się nań dobrze, któż nie lubi oglądać ładnych obrazów, ja tam na ten przykład lubię. Ale jest różnica między ładnym, a pięknym.

Bo ta krowa, proszę państwa, jest piękna:)

Gaugin:
Nie można przesadnie kopiować natury. Sztuka jest abstrakcją, wydobywajcie ją z natury marząc w jej obliczu, więcej uwagi należy poświęcić samemu aktowi tworzenia niż jego rezultatowi”.

Bonnard i zmysłowość ożywiona

Seweryn Lipiński

Pierre Bonnard:
Nie chodzi o to, aby malować życie,
chodzi o to, by ożywić malarstwo.

Czasem jest tak, że trafi.
Trafi i już, a wtedy upolowany nie podnoszę się tylko podziwiam.
Oto Bonnard.
I płótno tak świeże, jak tylko możliwe, lekkie, świetliste, takie… Po prostu.
Bo czasem obraz musi być po prostu obrazem. Cieszyć widokiem. Pobudzać zmysły, a akurat zmysłowości obrazom Bonnarda odmówić nie sposób. Zmysłowości niby spokojnej, ale po fragonardowsku rozkosznej i… Obiecującej?


Toaleta, 1908, 80×120

A w tym wszystkim malarstwo, tam gdzie jego miejsce, czyli znakomite warsztatowo, nienachalnie robiące swoje. Pastele i pudry, róże, żółcie i błękity, mimo tego kiczu nie uświadczymy, lecz harmonii. Widzimy skórne i podskórne subtelności odcieni modelujących ciało i drażniącą sugestię tego, że kobieta w lustrze, lekko z góry patrząc, nie jest tą, która stoi do nas tyłem. Nie wiem ile w tym premedytacji Autora, ale efekt tego znakomity i przyjemnie niepokojący. Każący się przyjrzeć nodze i jej odbiciu, szukać ręcznika namalowanego tak, że nie wiadomo, czy jest tłem z lustra, czy po prostu idealnie graniczy z odbiciem uda. Piękny obraz, kropka.

Ten Bonnard, mój ulubiony, nie jest tym, którego oglądamy w encyklopedii, tam prędzej znajdziecie mroczno-bezwstydną Leniwą, dla mnie nieodparcie bizetowską. Warto i jej się przyjrzeć, bo to też mocny obraz, świetnie namalowany w jakże odmiennej i ograniczonej palecie, do tego jak skomponowany, w całości i fragmentach – weźmy choćby te wijące się prześcieradła w prawym górnym rogu, przecież to niemalże obraz sam w sobie… A na sam koniec warto poszukać wspólnego mianownika obu dzieł, którym dla mnie jest cień ukrywający twarze dwóch nagich… Anonimizujący, uniwersalizujący? Każdemu jego interpretacja…


Leniwa, 1899, 106×96

I na deser Bonnard w nieco innej tematyce, ale pominąć go nie mogłem – adres bloga do czegoś jednak zobowiązuje… Czyli bluzka w kratkę;)


Bluzka w kratkę, 1892, 33×61

Fajerwerki niekoniecznie sylwestrowe

Seweryn Lipiński

Skoro 31 grudnia, to fajerwerki. Prezentują się być może efektownie, ale szczerze powiem, że jestem przeciwnikiem. Głównie ze względu na cierpiące w tym czasie zwierzęta, bo tych, którzy po pijaku tracą palce jakoś mi nie żal. Parafrazując Klasyczkę, sami sobie zgotowali ten los;)

Nie o urwanych petardami palcach jest jednak ten blog, lecz o malarstwie, więc zamiast oglądać fajerwerki na niebie, oglądajmy je w wersji spokojniejszej. A także, w mojej skromnej opinii, znacznie piękniejszej:)


James Whistler i William Turner, obaj od lat mieszczą się w absolutnej czołówce moich Mistrzów. Ten pierwszy już się tu pojawił (klik!), z fajerwerkiem nawet, więc zacznijmy od Turnera i jego przepięknej w swoim niewymuszeniu i lekkości Wenecji. Patrząc na ten szkic nie mogę się uwolnić od obrazu Artysty siedzącego całą noc nad brzegiem kanału, podczas gdy u jego boku rośnie teczka z podobnymi tej perłami…


William Turner – Wenecja: Santa Maria della Salute, nocna scena z fajerwerkami; 1840

I Whistler. Bardziej dopracowany, mniej dosłowny, szukający raczej wrażenia i nastroju, lecz równie lekki. Warto w tym miejscu wspomnieć, że nokturny Whistlera powstawały w studiu, z pamięci i kto wie, być może ta metoda lepiej się sprawdza, gdy efektem nie ma być nie tyle pejzaż jako taki, ale jego doświadczenie.


James McNeill Whistler – Nokturn w czerni i złocie: koło ognia; 1875

Na zakończenie jeszcze jeden obraz, znacznie młodszy niż oba wcześniejsze, ale też zasługujący na obecność tu. Nie tylko tym, że zawiera zarówno fajerwerki, jak i Wenecję, ale przede wszystkim tym, że… No, to po prostu dobry obraz jest:) Ma w sobie historię i tajemnicę, do tego kolor, kompozycja, gra mi i już. A tego, że u nas Wyspiański czy Wojtkiewicz taki styl uprawiali 100 lat wcześniej wytykał nie będę;)


Jeffery Camp – Raca nad Wenecją; 1986

Kobiety van Dongena

Seweryn Lipiński

Bezpretensjonalne, wywołujące uśmiech, ale czasem też niepokojące, pod lekkością ruchu pędzla kryjące drugie dno. Kees van Dongen, znacie, kojarzycie, słyszeliście, widzieliście?

Jest szansa, że nie, bo dziś to malarz nieco zapomniany, a szkoda. Być może jego dzieło nie należy do tych, które zmieniły historię sztuki, ale co z tego? Nie każdy musi odkrywać Amerykę, liczba Ameryk jest skończona przecież.

Widzę te obrazy i widzę coś, co daje mi czystą radość obcowania z malarstwem. A w malarstwa tego tematem jest przede wszystkim kobiece piękno i… Niemierzalnie głęboki urok wielkich oczu. Czasem figlarnych, czasem nieco smutnych, często kuszących, niekiedy przymkniętych… Z rzadka tylko patrzących na wprost, częściej uciekających gdzieś w bok. Oczy, oczy, oczy, może to w nich tkwi tajemnica tej sztuki, podobnie zresztą jak u Modiego?


Dama w czarnym kapeluszu

To mój ulubiony obraz van Dongena, zamieszkała obecnie w petersburskim Ermitażu Dama w Czarnym Kapeluszu. Ja wolę określać ją jako Tę w Szmaragdowej Sukni… Mieści ona w sobie kwintesencję wszystkiego tego, co tak cenię tego malarza… Oczy, czerń źrenic i ukryty w nich sekret na pierwszym planie, do tego paleta ograniczona idealnie i z takim też wyczuciem naniesiona na płótno. Nic do dodania, nic do ujęcia, a przecież ten kto maluje, wie, że przy pracy z obrazem często najtrudniejszym jest trafić w moment jego ukończenia. Przekroczenie tej granicy potrafi być bolesne, bo nieodwracalne i prowadzić do przepracowania obrazu i utraty jego świeżości.


Portret kobiety / Portret kobiety w fularze

Van Dongen potrafił się ograniczyć, wyczuwał ten moment idealnie i to chyba właśnie dlatego, z kilkoma wyjątkami do których należy Szmaragdowa Pani powyżej, bardziej od obrazów w oleju cenię jego małe prace. Szkice, gwasze, akwarelki czy grafiki, w których najlepiej czuć tę swobodę, lekkość i niewymuszenie zaklęte w tak niewielu gestach artysty…

Młoda kobieta z psem

I jeszcze, na deser, jedno z moich ulubionych „malarskich” zdjęć. Na nim sam Kees van Dongen, obok pozująca 24-letnia wówczas Brigitte Bardot i… TEN szkic, po prostu zjawiskowy.


Portret olejny już takiego wrażenia na mnie nie robi…


Portret Brigitte Bardot

Georgio i jego metafizyczna kuchnia

Seweryn Lipiński

Malarstwo Georgio de Chirico jest…
Dziwne, absurdalne, inne, surrealistyczne, metafizyczne… A w odniesieniu do całej tej dziwności i odrealnienia „chiricowskiego uniwersum” fakt, że postacie z jego obrazów prowadzą ożywione dialogi o tematyce kulinarnej, na dodatek przekazywane strukturą haiku, zaskakiwać nie może.
A przynajmniej nie powinno.


Apollo i róże; 1974

Pusty wzrok, miast róż
strawy pragnę, w bieli
widzę bufet tam.
 


Spacer filozofa; 1914

Bluźnisz synu mój,
Zeusowi karczoch dan,
ty owoce masz.
 


Niepewność poety; 1913

Bananów kiść lecz
rąk ni ust. Po cóż? Po nic.
Nie danym jeść mi.
 

Dworzec Montparnasse; 1914

Pociąg ruszył a
banany na peronie.
Poeta nie je.

Niepokojące muzy; 1917

Stoję, siedzi, idź.
Bez owocu niepokój
muz i sztuki brak.


Ewangelicka martwa natura; 1941

Pisana zguba
nam? Nie. Wszak gdy owoców
brak, jedzmy ciastka.

Wielki Tydzień w obrazach

Teatralny, mroczny Tintoretto i Ostatnia Wieczerza z innej niż zwykle perspektywy. Intymny Gaugin w Ogrójcu, świetlisty Ciseri i dwie twarze od których wzroku nie da się oderwać… Następnie Rubens, jak zwykle zmysłowy, niezrównany w kolorze i niepokojący dwuznacznością. Bruegel i droga na Kalwarię, na której Chrystus upadający pod krzyżem jest tylko jednym z wielu elementów tej genialnej układanki. Dramatyczny i symboliczny Moreau, aż wreszcie niesamowity, nierealny wręcz w swoim mistrzostwie van der Weyden oraz szlachetny swymi czerniami i szarościami Tycjan.

Czyli Wielki Tydzień w obrazach, które mówią do mnie najmocniej.


Tintoretto – Ostatnia Wieczerza; 1592-94

 
Paul Gaugin – Chrystus w ogrodzie oliwnym; 1889


Antonio Ciseri – Ecce Homo; 1871

 
Peter Paul Rubens – Chrystus w koronie cierniowej; 1612


Pieter Bruegel (Starszy) – Droga na Kalwarię; 1564

 
Gustave Moreau – Chrystus i dwaj złodzieje; 1885-90


Rogier van der Weyden – Zdjęcie z krzyża; 1435

 
Tycjan – Pieta; 1570-76


Soutine, słowa i obrazy

Zdarzyło mi się już z Wami (o, tutaj) dzielić swym uwielbieniem twórczości Chaima Soutine’a. A jako że od czasu jakiegoś stały w uczuciach ku sztuce kierowanych jestem (ewentualnie budzą się we mnie afekty nowe, ale to nie problem, miejsca jest wciąż sporo), podziwiać jego mięsistej twórczości nie przestaję.

Powiem więcej, jest wręcz przeciwnie, zachwyt dla jego obrazów rośnie we mnie nieustannie, a wzrostu tegoż perspektywy stabilnymi być się zdają. Soutine i bezkonkurencyjna oksymoroniczność jego sztuki (nikt bowiem nie malował tak czysto-brudno ani tak piękno-wstrętnie) musiała się tu zatem pojawić ponownie, tym bardziej, że w świadomości ogólnej znanym jest on nader słabo, a w konsekwencji także i niedocenionym haniebnie.

Więc tym razem nie tylko w obrazy Soutine’a, ale i słowa jego samego uzbroiłem się, na misję wyruszam i do ostatniej kropli farby (cynobru i karminu zwłaszcza) walczył będę.

Rzekłem.


Autoportret; 1918

„Skoro piękno nie oddaje się samo, trzeba brać je gwałtem.”


Wzgórze w Ceret; 1921

„To jest tak piękne, że można oszaleć!”
(Tak reagował Soutine na obrazy oglądane w Luwrze. Cóż, i mi zdarza się tak właśnie reagować na sztukę:))
 


Pejzaż z Cagnes; 1924

„Sztuka Rafaela, Tycjana jest oczywiście doskonała, ale śmiertelnie nudna.”

Wół i cielęcy łeb; 1925

„To drzewo podobne jest do katedry.”

Drzewo; 1939