Chaim Soutine i mięso

Seweryn Lipiński


Gdybym miał jednym słowem opisać obrazy Chaima Soutine’a, powiedziałbym – mięsiste. I nie, nie chodzi tu tylko o jeden z ulubionych tematów martwych natur tego artysty, ale o to, w jaki sposób jego sztuka żyje, o to, że jest na wskroś organiczna. Boleśnie realistyczna, wręcz brudna… ale przede wszystkim prawdziwa. Nawet gladiole na jego płótnie chylą się ku ziemi, każdy płatek ma swój ciężar. To nie są lekkie, zwiewne twory natury tak często oglądane na obrazach innych artystów, te kwiaty zostały ścięte, są martwe, za kilka dni zwiędną, krwawe karminy i cynobry płatków przygasną, kwiaty zaczną gnić.

Czerwone gladiole

Ale seria obrazów kwiatowych Soutine’a była tylko preludium do jego prawdziwie martwych natur, martwych dosłownie. W latach dwudziestych namalował on serię niesamowitych obrazów przedstawiających… mięso. Tak, mięso, wiszące, leżące, świeże, rozkładające się, w każdym niemal możliwym wariancie. Cykl niepowtarzalny. Bo któż inny, pod gorącym francuskim słońcem, byłby w stanie malować z minuty na minutę coraz bardziej śmierdzącą półtuszę wołową czy obdartego ze skóry, psującego się indyka? Lecz warto było. Mimo że Soutine nie należy do artystów najbardziej znanych szerszej publiczności, to wśród krytyków i historyków sztuki, ale przede wszystkim innych malarzy, znalazł wielkie uznanie. Wpływ Soutine’a widać u Pollocka, Bacona czy Dubuffeta, a de Kooning uznawał go za swojego ulubionego malarza.


Wisząca indyczka

Najbardziej martwe z martwych natur, a jednak tak żywe. Fascynujące swą obrzydliwością, na granicy abstrakcji, ale tak dosłowne. Zniewalająca paleta, ryzykowne zestawienia ciężkich kolorów, niepokojąca tematyka, to wszystko składa się na wielkość tego cyklu. Obrazy najprawdziwsze, chce się je wchłonąć natychmiast, pospiesznie nasycić widokiem (nie smakiem czy zapachem przecież:)), bo przecież… zaraz się zepsują. Faktura, tkanka farby, jakby żywa, wół spływający krwią, rozkładająca się indyczka, oskórowany królik, gnijące pomidory. Ta brzydota fascynuje i ożywia te obrazy. Ich surowy realizm, faktura, wijący się ekspresyjny ślad pędzla sprawia, że mamy wrażenie, że to mięso można poczuć, dotknąć, i to mimo pełnej świadomości, że to tylko płótna pokryte farbą.


Rozpłatany wół

A teraz przenieśmy się w czasie, oto Rembrandt i jego "Ćwierć wołu"…


Rembrandt – Ćwierć wołu

Podobny? Niby inny, ale taki sam. Inne jest tu rzemiosło malarskie, ale wielka sztuka, choć tak przecież zmieniająca się na przestrzeni dziejów, zawsze pozostaje rozpoznawalna. Soutine nie odcinał się od tradycji malarstwa dawnego, nie ukrywał swej fascynacji starymi mistrzami, podróżował nawet do Amsterdamu specjalnie po to by oglądać holenderskiego mistrza. Rembrandt zachwyca tu swoim malarskim kunsztem, ale osobiście nie mam wątpliwości, prawdziwszy jest wół Soutine’a. Dosłowność tego dzieła działa na widza w sposób pierwotny, niczego nie ukrywając, porusza niepowtarzalnym malarskim podejściem Soutine’a i swego rodzaju dzikością, sprawia, że jest on po prostu oszałamiający. "Oszałamiająca" padlina? Cóż rzec, to chyba właśnie siła sztuki, niemal wszystko jest tu możliwe:)

A na deser, portret Chaima Soutine’a autorstwa Amedeo Modiglianiego, z którym wbrew dzielącym ich różnicom, łączyła go wielka, choć krótkotrwała, bo przerwana nagłą śmiercią włoskiego malarza, przyjaźń.


Amedeo Modigliani – Portret Chaima Soutine’a