O „Wezwaniu” Witolda Wojtkiewicza

Seweryn Lipiński

"Już w dziecinnych latach okazywał niezwykłą fantazję. Mając lat cztery, na przykład, opowiadał rozmaite epizody z przeszłego jakoby życia swojego, a przekonywany o nieprawdzie opowiadań swoich, ze łzami i przejęciem się upewniał, że widział to, co opowiada, że najpewniej drugi raz już żyje ", tak pisała o Witoldzie Wojtkiewiczu jego matka – Aniela. Trudno uwierzyć fantazjom dziecka, ale może warto czasem przymknąć oczy, uwierzyć w niemożliwe patrząc na inne fantazje Wojtkiewicza, opowiadane przez całe jego przedwcześnie zakończone chorobą życie, opisywane obrazami, uderzające każdego, kto wczoraj, dziś, jutro przygląda się dziełom Witolda Wojtkiewicza.

"Wezwanie" można oglądać w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Należy ono do siedmioczęściowego cyklu obrazów zatytułowanego "Ceremonie", malowanego rok przed śmiercią malarza. Cykl ten, będący ostatnim w życiu artysty, a w szczególności ten konkretny obraz stanowi kwintesencję stylu Wojtkiewicza, stylu jedynego w swoim rodzaju, niepowtarzalnego. Spotykają się tutaj bajka z groteską, piękno ze smutkiem, melancholia z niepokojem. Bajkowy, fantastyczny jest temat, młodziutka księżniczka – dziecko w złotej koronie, wpatruje się w pustkę, nie wskazując nic konkretnego, nie kierując też smutnych oczu na zbliżającego się do niej na koniu nieletniego rycerza, może księcia, królewicza. On także jest smutny, poważny, ze wzrokiem wbitym w ziemię, żałosny na swym pokracznym wierzchowcu o czerwonych oczach. Czy to jego wzywała księżniczka, jej ma oddać hołd? Ich spojrzenia mijają się. Choć tematyka sceny jest bardzo bajkowa, nie widać tu radości, lekkości, jest smutek i pustka, brak nadziei bije z każdej z postaci obecnych w obrazie. Nawet roślinność, choć na pierwszy rzut oka fantastyczna, wijąca się, pnąca w arabeski, po chwili okazuje się wyschniętym zielskiem, rudymi sterczącymi badylami.
I to te właśnie ugrowe chwasty, w kolorze bliskim kolorowi włosów księżniczki, migające tu i ówdzie na całej powierzchni obrazu, w dachach zabudowań w tle, w szatach przybywających, w pniu drzewa, nadają ton całemu obrazowi. Nie zieleń, kolor nadziei, której przecież jest w całym obrazie znacznie więcej, ale właśnie zgaszone, smutne ugry i sieny podkreślające nastrój obrazu, nastrój tej fantazji dorosłego Wojtkiewicza.
Fantazji oderwanej, nierealnej, ale nie w baśniowy sposób. Ta fantazja jest podszyta niepokojem, jest nierealna nawet w samym obrazie, którego jest tematem. Jakim sposobem bajka ma być bajką, skoro sceny w tle są tak zwyczajne, codzienne, ktoś pasie gęsi, trwa orka? Tak samo oderwanej jak oderwane od rzeczywistości były wizje dziecka, o których pisała jego matka. Być może nierealne dzieci będące tu bohaterami czują, czy wręcz wiedzą, że to nieprawda, że prawdą jest to, co dzieje się w tle, a ich po prostu nie ma, nie ma tytułowego wezwania, nie ma sensu ich tu obecność. Nie ma w treści obrazu nic groźnego, nic wprost niepokojącego, a jednak nastrój jego jest podszyty strachem i niepewnością. Dzieci nie są tu dziećmi – stają się dorosłe, rodzi się niepokój, a w widzu pojawia się chęć dotarcia do sedna tej sceny, odkrycia jej symboliki, bo przecież niemożliwe jest by ta konkretna bajka była bajką tak po prostu. Jest to taka opowieść, w której po prostu musi kryć się coś więcej, ukryty sens, kolejne dno. Siłą wojtkiewiczowskich fantazji jest to właśnie, że ich zawartość może być odczytywana na wiele sposobów, na wielu płaszczyznach, te obrazy się czyta i ogląda jednocześnie, obraz przeplata się ze słowem jak w dobrej książce, której treść czytelnik widzi w swojej głowie, jak w wierszu o stu interpretacjach. I piękne w tych obrazach jest to, że ile by tych interpretacji nie było, każda będzie na swój sposób słuszna.

Spójrzmy jeszcze na szkic do "Wezwania". Wojtkiewicz zanim przystąpił do malowania właściwego obrazu, zawsze przygotowywał szkic. W przypadku opisywanego obrazu wykonany został on tuszem na papierze i można go zobaczyć w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu. Szkic w czerni i bieli siłą rzeczy pozbawiony jest mocy koloru, mimo to jest on, jak każdy szkic Wojtkiewicza, samodzielnym dziełem sztuki, broniącym się bez udziału powstałego na jego podstawie obrazu. Dziełem, które jednocześnie może rozszerzyć interpretację całości opowieści, dać jej kolejne punkty odniesienia i pokazać zmiany, jakie nastąpiły w procesie twórczym. Tuszem wykonany szkic "Wezwania" nie różni się wiele od obrazu temperą, zawiera wszystkie elementy kompozycji końcowej. Można jednak dostrzec minimalne różnice, tu księżniczka jest otoczona pnączami roślinności, tworzącymi rodzaj gniazda, może bezpiecznego, może ją więżącego. Giermek księcia podobnie jak jego pan, tutaj patrzy w ziemię, w obrazie nieśmiało zerka on na księżniczkę. Z kolei książę wyciąga dłoń, choć niczego nią nie wskazuje, może w geście pozdrowienia? W końcowej wersji obrazu jego ręce są złożone na grzywie konia, dystans do wzywającej go dziewczynki jest większy, wyciągnięta w szkicu dłoń jest już schowana.

Obraz jest malowany ulubioną przez Wojtkiewicza techniką temperową. Farba temperowa jest farbą wodorozcieńczalną i szybkoschnącą, dającą kolorystykę przygaszoną, w pewien sposób szlachetną. Nie jest łatwo przy jej użyciu uzyskać tak charakterystyczne dla obrazów Wojtkiewicza rozedrganie, blask z nich bijący, wynikający nie z nasycenia czy jaskrawości koloru, ale szlachetnej harmonii barw i przemyślanych, choć pozornie niedbałych zestawień barw wijących się po całej powierzchni obrazu. Świadoma rezygnacja z efektowniejszej techniki olejnej paradoksalnie daje temu obrazowi siłę, siłę ukrytą, drzemiącą pod powierzchnią farby, budzącą się i uderzającą z całą siłą w kontakcie z widzem, który spojrzy na ten obraz i odpowie na wezwanie zawarte w tytule.

Czteroletni Witold opowiadał historie, w które nikt nie wierzył, dwadzieścia lat później, jako dorosły, wciąż je opowiadał, aż do śmierci w wieku dwudziestu dziewięciu lat. Tamto dziecko święcie wierzyło w to, że "najpewniej drugi raz już żyje", dziś widzimy jak fantazje tego samego, choć dorosłego dziecka raz za razem ożywają, opowiadając kolejne "epizody". Warto uwierzyć w te obrazy, wciąż na nowo je czytać, uczestniczyć w tych ceremoniach i dać kolejne życie bajkom Witolda Wojtkiewicza.

Tekst został pierwotnie napisany na konkurs "Historia polskiej sztuki", można go też przeczytać tu:
http://historia.gazeta.pl/historia/1,99641,9130137,O__Wezwaniu__Witolda_Wojtkiewicza.html